Gorgany 2003
18 - 24. 08. 2003


Dzień pierwszy - 18. 08. 2003

01 Ruiny zamku w Pniowie. Fot. Dariusz Hop.jpgW Gorgany wyruszyliśmy z Przemyśla najpierw busem do Medyki. Granicę polsko-ukraińską przekroczyliśmy przez przejście piesze, niestety turystyczne tylko w teorii. Po drugiej stronie granicy czekał już na nas umówiony wcześniej kierowca w tradycyjnie zdezelowanym busie.

 Jechaliśmy przez Sambor, Drohobycz i Stryj. Dalej, pomimo wcześniejszych zapewnień, że zna drogę, kierowca zatrzymywał się co jakiś czas pytając miejscowych: kuda na Nadwirnu? Przy pomocy zabranej przezornie z kraju mapy udało mi się popilotować go do Nadwórnej. Tuż za tym miasteczkiem zarządziłem przerwę na zwiedzanie okazałych ruin XVI-wiecznego zamku Kuropatwów w Pniowie.

 

02 Obelisk polskich legionistów w Rafajłowej. Fot. Dariusz Hop.jpgW końcu, po ponad 6 godzinach, dojechaliśmy do Rafajłowej, przemianowanej w czasach sowieckich na Bystrycię. Ta wciśnięta w dolinę Bystrzycy wieś słynie z tego, że jesienią 1914 roku dotarła tu przez górską przełęcz, nazwaną później imieniem Legionów, II Brygada Legionów Polskich Piłsudskiego, budując w zaledwie pięć dni słynną, strategiczną Drogę Legionów.

Wyruszyliśmy z głównego skrzyżowania drogą przez wieś przechodząc przez most i mijając po prawej stronie cerkiew. Po chwili doszliśmy do opuszczonego, drewnianego kościółka z 1908 roku. Przy kościele przetrwał wzniesiony w 1920 roku obelisk ku czci 40 polskich legionistów poległych podczas walk w Gorganach. Skręciliśmy w prawo idąc dalej drogą wzdłuż doliny Sałatruka. Oprócz metalowego mostu nie dostrzegliśmy żadnych innych śladów kursującej tu nie tak dawno kolejki leśnej. Po 1,5 godziny spokojnego marszu doszliśmy do małego wodospadu, obok którego rozbiliśmy pierwszy obóz w Gorganach. Rozpaliliśmy ognisko, a na prowizorycznie wykonany maszt wciągnęliśmy zabraną z Polski flagę.

03 Obóz w dolinie Sałatruka. Fot. Dariusz Hop.jpgWieczorem odwiedził nas wraz ze swoją żoną właściciel rozstawionej w pobliżu pałatki. Przynieśli ze sobą znalezionego młodego jastrzębia. Po odprawieniu małżonki, mrugając porozumiewawczo i prezentując ochoczo złote zęby, zaproponował w końcu wymianę jastrzębia na Rudą. Widząc jednak minę naszej towarzyszki nie podjęliśmy negocjacji w tym temacie.

 

Dzień drugi - 19. 08. 2003

04 Na Połoninie Bojaryńskiej. Fot. Dariusz Hop.jpgRano zwinęliśmy obóz i maszerowaliśmy jeszcze 3 km drogą, którą jeździła dawniej kolejka. Po 45 minutach doszliśmy do rozwidlenia dróg przy rozstaju potoków. Skręciliśmy w prawo idąc najpierw drogą, potem krowią ścieżką przez młody las, a w końcu trawersem Okopów. Po kolejnych 45 minutach podejścia doszliśmy na Polanę Bojaryńską.

W drewnianej szopie przywitało nas małżeństwo z wnuczką trudniące się letnim wypasem. W miłej atmosferze spędziliśmy u nich kilkadziesiąt minut. Wyruszyliśmy dalej ścieżką przez połoninę i las, łagodnie trawersując Negrową. Widokowa ścieżka doprowadziła nas nad urwisko Piekło i w końcu na Połoninę Ruszczyna pod Małą Sywulą.

 

05 Widok na Małą Sywulę. Fot. Dariusz Hop.jpgPrzy źródełku i strumyku oprócz nas pojawił się także pasterz ze stadem owiec. Po blisko godzinnym wygrzewaniu się w słońcu wyruszyliśmy w dalszą drogę przechodząc obok ruin schroniska Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego na Ruszczynie. Ścieżka przez las stała się stroma i zdecydowanie bardziej kamienista. Podejście w końcu złagodniało wyprowadzając nas przez kosówkę na grań.

Tu tak naprawdę po raz pierwszy zrozumieliśmy o co chodzi w Gorganach i dlaczego uważa się je za najdziksze góry w Karpatach. Nazwa Gorgany wywodzi się od rozległych połaci głazów, które tworzą większość grzbietowych kulminacji i szczytów. To góry prawie bezludne. Można wędrować nimi wiele dni i nie spotkać żywej duszy. Pełno tu niedostępnych miejsc, na których jeszcze nie stanęła stopa człowieka. Bronią ich nieprzebyte, ogromne pola gęstej kosówki oraz pokryte głazami bardzo strome leśne zbocza.

06 Szczyt Sywuli.jpg1,5 godziny po minięciu ruin schroniska stanęliśmy na szczycie Małej Sywuli (1818 m n.p.m.), który wieńczy betonowy słup. Poniżej, na przełęczy, mijaliśmy kamienne schrony z I wojny światowej. Po 40 minutach od Małej Sywuli, idąc i skacząc po ogromnych, i niestety często ruszających się głazach, wdrapaliśmy się na najwyższy szczyt Gorganów Sywulę (1836 m n.p.m.). Spędziliśmy na nim kilkadziesiąt minut. Bylibyśmy tam pewnie i dłużej, ale było już po 15, a ponadto zaczęły nadciągać złowrogie chmury.

07 Przedzieramy się przez kosówkę. Fot. Dariusz Hop.jpgWyruszyliśmy granią mając pod nogami ruchome kamienie, na których bardzo łatwo o potknięcie i upadek. Prawdziwa jazda zaczęła się, gdy drogę zagrodziły nam pokrywające niemal cały grzbiet wielkie połacie gęstej kosówki, miejscami znacznie wyższej od nas.

Chwilami naprawdę przedzieraliśmy się w plątaninie gałęzi i grubych konarów przeklętej kosówki, a ciężkie plecakami nie ułatwiały nam zadania. Jak zwykle prowadząc szukałem na grubych konarach śladów pozostawionych przez poprzedników. W Gorganach to często jedyny sposób nie zgubienia wątłej ścieżki. Trzymając się grzbietu zdobyliśmy Łopuszną (1694 m n.p.m.), a potem Borewkę (1596 m n.p.m.). Tu, dla urozmaicenia, czekały na nas znowu ruchome kamienie i głazy.

08 Obóz na Przełęczy Borewka. Fot. Dariusz Hop.jpgZ Borewki schodziliśmy znów przez okropną kosówkę i głazy, na których przetrwały druty kolczaste z I wojny światowej. Ale żeby nie było nam za dobrze, zaczęło na dodatek mocno lać. W ulewie i mgle, przy coraz gorszej widoczności, schodziliśmy lasem na przełaj trzymając się miejscami stromo obniżającego się grzbietu.

Niektórzy z nas zaliczyli na tym morderczym zboczu niezłe zjazdy lawirując pomiędzy głazami i powalonymi pniami drzew. W prawdziwej dziczy zdobywaliśmy się jeszcze na żarty, że w razie czego użyjemy zestawu mały grabarz, ale chwilami naprawdę nie było nam do śmiechu. W końcu trafiliśmy w lesie na ścieżkę trawersującą stok Borewki. Dotarliśmy nią na Przełęcz Borewka. Rozbiliśmy się tuż przed zmrokiem na polanie na przełęczy obok grupy Ukraińców, mając w nogach 19 kilometrów trudnej trasy i tysiąc metrów podejścia. Bogaty we wrażenia dzień spowodował, że niektórzy zasnęli w swoich namiotach szybciej, niż się można było tego po nich spodziewać.

Dzień trzeci - 20. 08. 2003

Po noclegu na wysokości około 1320 m n.p.m. stwierdziliśmy rano z ulgą, że na szczęście nie leje. Z przełęczy wyszliśmy ścieżką prowadząca przez las, a potem widokową połoniną. Po 2 godzinach podejścia dotarliśmy na rozległą płaską kulminację, pokrytą milionami kamieni.

09 Na grani Igrowca. Fot. Dariusz Hop.jpg

Po zaliczeniu leżącego na prawo od kamiennej ścieżki i ledwo zauważalnego wierzchołka Igrowca (1804 m n.p.m.) zeszliśmy na przełęcz. Ścieżka doprowadziła nas na Wysoką (1803 m n.p.m.), szczyt usłany ogromnymi, kamiennymi głazami. Niektóre z nich, pomimo swoich rozmiarów, ruszały się pod naszymi stopami. Całe szczęście, że nie padało i głazy były suche. Na szczycie Wysokiej spędziliśmy pół godziny, korzystając z promieni przedzierającego się zza chmur słońca i podziwiając widoki.

10 Talib walczący z kosówką. Fot. Dariusz Hop.jpgSchodziliśmy graniową ścieżką przez gęstą, ponad dwumetrową kosówkę. Chwilami musieliśmy się z Talibem ostro namachać maczetą, która w Gorganach oddała nam nieocenione przysługi. Miejscami ścieżka stawała się bardzo szeroka, jakby ktoś zaczynał ją przecinać. Niżej schodziliśmy granią po kamieniach.

W końcu skręciliśmy z grani w lewo ścieżką zbiegającą w dół i po około 200 metrach natrafiliśmy na zniszczoną chatkę drwali, w której od biedy kilka osób mogłoby się przespać na drewnianej pryczy, a nawet zapalić w starym piecyku.

Spędziliśmy w niej kilkadziesiąt minut przeczekując kolejną ulewę. W końcu wyruszyliśmy dalej wybierając na rozstaju środkową ścieżkę. Schodziliśmy nią malowniczymi zakosami, a drogę zagradzały nam tylko gdzieniegdzie powalone pnie potężnych jodeł. Ścieżka zmieniła się w szeroką drogę leśną, miejscami ostro zbiegającą w dół. Oprócz nas wybrał ją także na swoje koryto jeden z wielu leśnych strumieni. Po godzinie i 45 minutach od opuszczenia chatki drwali byliśmy już nad Łomnicą dochodząc do leśniczówki Ryzarnia.

Na łące pomiędzy drogą a tą górską rzeką rozbiliśmy kolejny obóz. W pobliżu istniało dawniej schronisko Oddziału Lwowskiego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego na Jali, wybudowane w 1927 roku i zniszczone podczas II wojny światowej. Ruda, Talib i Staszek wybrali się jeszcze do sklepu w Osmołodzie wracając po ponad 2 godzinach objuczeni zakupami i witani entuzjastycznie przez resztę ekipy. Przy ognisku postanowiliśmy, że przecież jesteśmy na wakacjach, więc należy nam się dzień przerwy.

Dzień czwarty - 21. 08. 2003

11 Obóz w dolinie Łomnicy. Fot. Dariusz Hop.jpgRano przy obozowisku zjawiali się kosiarze informując nas, że jest to teren leśnictwa, więc musimy zapłacić 20 hrywien za rozbicie namiotów.

Dla świętego spokoju zapłaciliśmy za możliwość obozowania w tak urokliwym miejscu. Nad szumiącą Łomnicą leniuchowaliśmy kilka godzin, ale w końcu zaczęło nam się nudzić, więc w siedmioosobowym składzie wybraliśmy się do oddalonej o godzinę marszu Osmołody. Reszta ekipy pozostała na straży naszego turystycznego dobytku opalając się bez opamiętania. Po drodze do Osmołody przeprawiliśmy się przez zdezelowany most nieistniejącej kolejki wąskotorowej idąc szynami wygiętymi tak, jak sam most.
 

12 Łomnica. Fot. Dariusz Hop.jpgPołożona przy ujściu Mołodej do Łomnicy Osmołoda okazała się bardziej osadą leśną niż wsią. Działa tam spory tartak systematycznie ogołacający z drzew zbocza okolicznych gór. Z braku innych możliwości większość czasu spędziliśmy przy trzech dobrze zaopatrzonych sklepach.


Wieczorem nasz obóz nad Łomnicą odwiedził tutejszy leśniczy. Spędziliśmy razem z nim bardzo wesoły wieczór. Nasz gość, a w zasadzie gospodarz, bardzo ładnie i donośnie śpiewał, a my usiłowaliśmy trochę nieudolnie mu dorównać. Następnego dnia planowaliśmy zdobyć słynną Popadię. Leśniczy ostrzegał nas, że czeka nas bardzo trudna droga. Nie zdawaliśmy sobie wówczas jeszcze sprawy, jak trudna.

Dzień piąty - 22. 08. 2003

13 Podejście doliną Pietrosa. Fot. Dariusz Hop.jpgWystartowaliśmy z wysokości około 760 m n.p.m. z zamiarem wejścia na znajdujący się prawie kilometr wyżej szczyt Popadii. Tuż za leśniczówką skręciliśmy w lewo w równie szeroką drogę biegnącą doliną potoku Pietros. Po dotarciu do zwałki drewna skręciliśmy ponownie w lewo idąc w górę Pietrosa. Szliśmy drogą i ścieżką wzdłuż potoku początkowo szeroką, a potem coraz bardziej zwężającą się doliną.

Przeprawialiśmy się korytem potoku, które często tarasowały zwalone pnie. Im wyżej, tym trasa stawała się coraz trudniejsza. Po drodze, ku naszemu zaskoczeniu, minęliśmy zardzewiałą konstrukcję samojezdnego dźwigu, który w takich okolicznościach od razu ochrzciliśmy mianem pojazdu kosmicznego. W końcu dalsze podejście korytem stało się praktycznie niemożliwe, więc podążyliśmy dalej za ścieżką na grzbiet rozdzielający dwa potoki. Podchodziliśmy mozolnie grzbietem przez las licząc, że w końcu wyprowadzi on nas na grań Popadii.

W pewnym momencie, na wysokości około 1400 m n.p.m., las się skończył i naszym oczom ukazało się ogromne pole kosówki. Wiedzieliśmy już, że przedzieranie się stromym stokiem na przełaj przez zwartą kosówkę nie ma żadnego sensu, więc próbowaliśmy ją obejść z prawej i z lewej strony, licząc na choćby najskromniejszą ścieżkę na szczyt. Na próżno. Sytuację pogarszały ponadto szybko nadciągające chmury, które powyżej granicy lasu znacznie ograniczyły nam widoczność. W końcu, po ponad dwóch godzinach bezowocnych prób przedarcia się na szczyt, musieliśmy odpuścić. Tym razem Popadia nie była dla nas łaskawa. Było już późno, więc pozostał nam powrót do doliny Pietrosa. Schodziliśmy stromym stokiem szukając miejsca, w którym moglibyśmy przenocować. Musieliśmy zgubić 300 metrów wysokości, aby w wąskiej dolinie znaleźć skrawek płaskiego terenu, na którym zmieściły się nasze namioty.

Dzień szósty - 23. 08. 2003

Rano nie musieliśmy się nigdzie śpieszyć, więc powoli składaliśmy nasze skromne obozowisko przygotowując się do 16-kilometrowego marszu dolinami Pietrosa i Łomnicy. Schodziliśmy ślizgając się nieustannie na mokrych i oślizgłych kamieniach i głazach. Dużych atrakcji dostarczyło nam kilkukrotne pokonywanie koryta wartkiego Pietrosa, jednak nikt nie zaliczył kąpieli w jego zimnych nurtach. W końcu, mając już w nogach 64 kilometry gorgańskich atrakcji, dotarliśmy do Osmołody.
 

14 Obóz w dolinie Pietrosa. Fot. Dariusz Hop.jpgRozbiliśmy się za strumieniem na łączce, tuż pod zalesionym zboczem, na terenie poznanego wcześniej Igora, który usiłował nas przekonać, że jest ratownikiem górskim. Przy głównej drodze oglądaliśmy porzuconą lokomotywę spalinową kolejki wąskotorowej, zdewastowane wagoniki i ciężarówkę przerobioną na pojazd szynowy.
 

Na Talibie największe wrażenie zrobił jednak rozsypujący się pomnik pilarza. Późne popołudnie i wieczór spędziliśmy głównie u Oksanki i w dwóch innych sklepach, pełniących równocześnie rolę barów. Uwagę miejscowych drwali przykuwały nasze popisy na parkiecie, a raczej deskach, zwłaszcza Rudej tańczącej z rybą w zębach…


Dzień siódmy i ostatni - 24. 08. 2003

15 Powrót doliną Pietrosa. Fot. Dariusz Hop.jpg
Przed południem przyjechał po nas z Szegiń zamówiony wcześniej bus. Pakując się do tradycyjnie zdezelowanego i chyba nigdy nie mytego pojazdu, rzucaliśmy jeszcze ostatnie spojrzenia w kierunku górującej nad Osmołodą Grofy. Kiedyś na pewno się na nią wybierzemy.

 

Kilkugodzinna podróż minęła jak zwykle w bardzo wesołej atmosferze. Nasz kierowca rozpędzał swój wehikuł tylko po to, żeby zaraz wrzucać luz, a nawet wyłączać silnik i jechać dalej korzystając z praw fizyki. I tak prawie przez całą drogę. W końcu dotarliśmy szczęśliwie do granicy, którą przekroczyliśmy wciśnięci w tłum „mrówek”, wzbudzając ich zainteresowanie. Jeszcze tylko kilkunastominutowy przejazd busem i byliśmy z powrotem w naszym Przemyślu.

W wyprawie Gorgany 2003 uczestniczyli: Elżbieta „Ruda” Sobolewska, Karolina Penar, Zdzisław Binko, Eugeniusz Chruścicki, Stanisław Frydlewicz, Dariusz „Harnaś” Hop, Andrzej Klimko, Leszek Koman, Robert „Talib” Manes i Piotr „Hucuł” Tadla.

Dariusz „Harnaś” Hop

zobacz inne wyprawy ::..